Za garść kredytów

Podtytuł nie kłamie. Dziarscy i uzbrojeni po zęby chłopcy z nowej odsłony „Killzone” traktują wojnę jak dobry biznes. To miła odmiana po latach wzniosłych przemów, lśniących w słońcu karabinów i
Podtytuł nie kłamie. Dziarscy i uzbrojeni po zęby chłopcy z nowej odsłony „Killzone” traktują wojnę jak dobry biznes. To miła odmiana po latach wzniosłych przemów, lśniących w słońcu karabinów i powiewających na wietrze flag. Oczywiście stawka wciąż jest wysoka – faszyzujący naród Helghan pozostaje w śmiertelnym klinczu ze zjednoczonymi siłami demokratycznych narodów ISA – jednak świadomość, że za losy świata odpowiada ktoś inny, nie opuszcza nas ani przez chwilę. Wirtualną walutę wydajemy na nowy sprzęt – broń krótką i długą, tłumiki, granaty, kamizelki kuloodoporne, różnego sortu dopalacze. Dokładnie na to, czego potrzeba, by celniej strzelać, szybciej biegać, wyżej skakać, ergo – zarabiać jeszcze więcej. Wszystko jest punktowane, każdą śmierć da się zważyć i przeliczyć. Nawet gdy któryś z najemników chwali bohaterstwo kolegę, zaraz dodaje asekurancko: „Będziemy dzięki Tobie bogaci”. Cóż, będą. 
 


Podobne fabularne rozdanie powinno być esencjonalne dla dorosłego tytułu na handhelda. Szybki desant, jeszcze szybsza akcja, wypłata, kurtyna. „Najemnik” to duży, ambitny projekt i obok „WipeOuta 2048” oraz „Persony 4 Golden” zapewne najlepsza gra na Vitę, a jednak w przeciwieństwie do wymienionych tytułów doskonale gra się w nią „z doskoku”. Można bez obaw włączyć ją w autobusie, odstrzelić parę helghańskich głów, przyczaić się w kącie i uśpić konsolę – powrót do zabawy będzie równie przyjemny. Developerzy z Guerilla Cambridge pożenili model produkcyjny gier AAA z wymaganiami użytkowników konsoli przenośnej, arcade'owy fun ze zwartą fabularnie i gameplayowo narracją. 



Od czasu ostatniej wizyty na Vektcie i Helghanie nie zmieniło się zbyt wiele. Gra startuje tuż po wydarzeniach z pierwszej części „Killzone” i swobodnie przerzuca nas po linii czasowej całej trylogii. To wciąż brudny, uwalany błotem i rdzewiejącym żelastwem świat, postindustrialny krajobraz pełen opuszczonych fabryk i pnących się ku niebu mechanicznych konstrukcji. Z drugiej strony, więcej czasu spędzimy tym razem na terenach miejskich, zobaczymy trochę zieleni, trafi się nawet luksusowy kurort. Pierwszy kontakt z grą – nawet jeśli mieliście wcześniej okazję ogrywać sieciową betę – to sierpowy omijający gardę. Nie było jeszcze na Vitę tak ładnego tytułu, a hulający na zmodyfikowanym silniku trójki „Najemnik” wytrzymałby porównania z większością średniobudżetowych tytułow na stacjonarne current-geny. Modele bohaterów są świetnie oteksturowane i pełne detali, środowisko to popis designerskich umiejętności, zaś efekty świetlne sprawiają, że każda wizyta w wypełnionej neonami podziemnej bazie albo w budzącej się do życia metropolii jest obietnicą ślinotoku i drgawek. Za te wizualne frykasy płacimy oczywiście długością kampanii – gracz, który nie urodził się wczoraj, zaliczy ją w mniej niż cztery godziny. 



Na chleb i ołów zarobimy, pracując zarówno dla ISA, jak i dla Helghan. To spore novum, ale nie tak wielkie jak formuła różnorodnej rozgrywki, w której chyba po raz pierwszy cicha infiltracja sprawdza się równie dobrze co koncert na sto karabinów. Krótkie, zwarte, zaprojektowane z biglem misje to kwintenesncja „Najemnika”. Pofruwamy sobie w futurystycznych kombinezonach do szybowania, będziemy uciekać z eksplodującego statku, dokonywać błyskawicznych abordaży i nagłych odwrotów. Ciche egzekucje to kwestia jednego przycisku i przeciągnięcia palcem po ekranie, hakowanie to wykorzystująca tenże ekran logiczna minigierka, z kolei wisienką na torcie jest zdalne odpalanie materiałów wybuchowych – tym razem mocujemy ładunki okrężnym ruchem palców (choć i tak ciekawszy byłby żyroskop). Gra wiele wybacza, nawet na najwyższym poziomie trudności, ma bardzo subtelny mechanizm korekty celowania, a rozłożenie przycisków – choć z początku może wydawać się niekomfortowe – pozwala po chwili treningu zostać snajperem miesiąca. Wszystko pewnie sprawdzi się fantastycznie w trybie multiplayer, który niestety nie był dostępny w trakcie ogrywania egzemplarza recenzenckiego. 



Każdy headshot daje tyle samo frajdy co celnie wystrzelony Angry Bird i nie mam najmniejszych wątpliwości, że „Najemnik” powinien ukazać się w momencie premiery Vity. Dla posiadaczy konsoli będzie jak obrazek z niespełnionego dotąd snu. I nadzieja na przyszłość: że sprzęt nie podzieli losu PSP, że nie stanie się za parę lat prezentem komunijno-świątecznym, że nawiąże walkę ze smarfonami. I nawet jeśli będzie to płonna nadzieja, wypada się teraz cieszyć – chłopaki z Guerilla Camridge właśnie podarowali jej drugie życie.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
''Killzone Najemnik'' to pierwsza odsłona popularnej serii gier, która została wyprodukowana z myślą o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones